Hej hej. Po tak długiej przerwie wracam, mam nadzieje że nikt nie ma mi tego za złe, ale jakoś nie mogła się zdobyć w sobie żeby to napisać. Nie chciałam się poddać i jestem . Mam nadzieję, że się cieszycie XD
Co do dodawania postów... Nie wiem jak często będą, bo zauważyłam, że jak wyznaczę sobie termin to pisze mi się jeszcze gorzej ;-; więc będę je dodawała jak napiszę XD
Nie wiem czy ktoś słucha takiej muzyki, ale bardzo dobrze pisało mi się to do Tego :3
Edit : Blogger zjadł mi słowa i literki :c Poprawiłam razem z moimi błędami, mam nadziję , że wszytkie. Przepraszam jesli jakieś zostały.
No wieć Endżonujcie :
~Till
Rozdział 3
Leżałem na łóżku pogrążony w lekkim śnie. Ale mimo tego, że obudziłem się kilka minut wcześniej byłem wystarczająco rozbudzony, aby stwierdzić, że ktoś (lub coś) wlazło do mojego pokoju… BEZ mojego pozwolenia.
Delikatnie uchyliłem powieki. Aha … miałem rację; drzwi były otwarte. Spojrzałem na zegarek. 9.30. Kto włamuje się do pokoju o wpół do dziesiątej nad ranem ?! Tylko jakiś debil.
No i znowu miałem rację! (Zostanę jasnowidzem.)
- Neil, idioto, co ty tu robisz?
- O! Nasz Śpiąca Królewna się obudziła! – zawołał wesoło.
Spojrzałem na niego spode łba, a uśmieszek zszedł mu z twarzy.
- No bo, Tiffany zajęła łazienkę i nie miałem się gdzie…
- O Adasiu. Wstałeś. – ciotunia.
- Tak. – odpowiedziałem naciągając kołdrę pod sam nos – Niestety wstałem i byłbym wdzięczny gdybyście sobie poszli, bo idę spowrotem spać.
- Nie. – powiedziała stanowczo – Dziś jest twoja kolej
przygotowywania śniadania. – założyła ręce na biodra, zawsze tak robi gdy chcę
pokazać kto tu rządzi, ale niestety jej drobna postawa nie pozwala jej na
uzyskanie efektu samicy Alfa w tym domu. Zawsze jest tą miłą i potulną ciotunią
Helen. Oczywiście za jej plecami skradał się ten pajac robiąc głupie miny pod
moim adresem.
- Ok. Ale Neil mi pomoże, dobrze ciociu?
Wiedziałem, że to zadziała i opadną mu skrzydełka ! Stanął w
miejscu i patrzył na mnie wzrokiem zabójcy.
- Dobrze, ty się ubieraj. A ty – zwróciła się do mojego
brata – chodź już na dół.
Posłałam mu buziaczka i zamknąłem drzwi.
***
No i nareszcie wyglądam tak jak powinienem…
Po około pół godzinie pojawiłem się w kuchni.
- No, to w czym pomóc?
- Adam. Teraz to ty możesz co najwyżej popatrzeć, bo przez
to twoje lenistwo zrobiliśmy wszystko sami – powiedziała ciotunia z wyrzutem
(znowu kładąc ręce na biodra).
- Aaaa… No to ja wrócę…
- Ani się waż! Idziesz do spiżarni po kompot do obiadu. Ale
to już.
- Ok. – mruknąłem i ruszyłem w głąb korytarza.
Otworzyłem duże, brązowe drzwi i wszedłem do środka.
Wow.
Nigdy nie widziałem takich zapasów. Wiedziałem, że ciotka
robi te wszystkie kompoty, dżemy i w ogóle te całe przetwory w słoikach (nie
pomijając alkoholu), ale aż tyle ?! Kurde, tym by się dało wykarmić dzieci w
Afryce.
W czasie poszukiwań kompotu (co było dość trudną misją, iż
ciotunia Helen zażyczyła sobie akurat kompocik z gruszeczek. A były wszystkie tylko
nie gruszkowe !) Kątem oka zauważyłem dużą, kolorową puszkę.
Ciastka.
Tak, tak, tak! Znalazłem to czego zawsze tak bardzo pragnąłem
w dzieciństwie.
Podszedłem do półki i ściągnąłem puszkę. Usiadłem na ziemi i
otworzyłem puszkę, oblizując się na myśl o pysznych ciastkach. Nawet nie wiecie
jak strasznie się zawiodłem gdy w puszce nie było ani jednego ciasteczka.
Wysypałem całą zawartość na podłogę, ale nawet nie było okruszków. Czyli tu
nigdy nie było ciastek, więc co?
Rozgarnąłem dłonią kupkę papierów. Same rachunki, ale był też
pliczek kopert związany czerwoną tasiemką. Delikatnie rozwiązałem kokardkę. Nic
oprócz listów, nawet jeden ode mnie z obozu, jak miałem 7 lat. Śmiałem się gdy
go czytałem. Zacząłem dalej przeglądać koperty. Nagle zobaczyłem nazwisko
adresata i aż mnie wryło.
Ratliff.
Pod tym listem było jeszcze chyba sześć z tym nazwiskiem. Na
samym końcu zdjęcie. To samo, które widziałem dzisiejszej nocy. Lizbeth
Ratliff. Ale co do cholery moha ciotka ma wspólnego z tą dziewczyną ?!
- Adam! Co ty tam robisz?
- Już! – szybko wstałem z ziemi, wepchnąłem listy do puszki
a te z nazwiskiem Ratliff do kieszeni bluzy. Złapałem szybko jakieś dwa słoiki
z napisem kompot i ruszyłem do wyjścia.
- Proszę ciociu.
- O dziękuję… ale, kochanie, miały być gruszkowe a nie
wiśniowe. Chociaż, w sumie te też pasują do obiadu. Dobrze, możesz iść, zawołam
cię jak wszystko będzie gotowe.
No to ciotka-alfa wyraziła zgodę. I poszedłem do salonu, klapnąłem
obok Neila.
***
Było już po obiedzie, a ja wylegiwałem się na kanapie. W
sumie wszyscy gdzieś zniknęli. Chyba siedą w jadalni i rozmawiają.
Nie miałem na to ochoty. Nadal czułem się nie swojo w
związku z tym, że moja ciocia ma coś wspólnego z Lizbeth. No bo gdyby chodziło
tylko o sprawy dotyczące kupna kawałka ziemi, to po co było by zdjęcie tej
dziewczyny, która i tak w ogóle nie pracowała w rodzinnej firmie? Takie
formalności załatwiłaby z jej ojcem podpisując kilka dokumentów. Nie pisałaby
listów, chyba, że miałaby inny interes lub kogoś tam znała … Nie wiem, sam już
nie wiem.
Podniosłem swoje ciężkie cztery litery i powlokłem się na
górę.
Normalnie zamarłem.
Cały pokój był wywrócony do góry nogami. Laptop leżał na
ziemi, włączony. Wyświetliła się strona ze zdjęciem Lizbeth. Ale teraz to
zdjęcie było inne. Nie było w nim tego co w nocy. Jej uśmiech wtedy był przyjazny.
A teraz niby taki sam ale był taki .. przerażający.
BUM.
Okno się otworzyło. Serio, kiedyś zejdę na zawał. Na parapecie,
w śniegu, falowała czerwona wstążka ta sama co wyprowadziła mnie z lasu. Gdy
tylko chciałem ją złapać ona uniosła się i poleciała w stronę drzew. Zaczepiła
się na jakiejś gałęzi.
Stałem i nie wiedziałem co zrobić. Nagle mnie olśniło. Rzuciłem
się w stronę stoliczka nocnego i praktycznie wyrwałem szufladę. I cholera,
miałem rację! Klamry nie było.
Wybiegłem z pokoju,
trzaskając drzwiami.
- Gdzie ciotka Helen? – krzyknąłem, wchodząc do jadalni.
- Eee… nie wiem zniknęła gdzieś po obiedzie. Chyba poszła do
sklepu – powiadomiła mnie Tiff.
Ta jasne! I nie wróciła do 7 wieczorem. Akurat.
Zerwałem kurtkę z wieszaka i wyszedłem na mróz. Szybko
pobiegłem na tyły domu, gdzie było okno mojego pokoju. Zwróciłem twarz w stronę
lasu, szukając wzrokiem wstążki. Wisiała nadal ruszając się na wietrze. Pędem
ruszyłem w tamtą stronę. Przy pierwszym drzewie zatrzymałem się.
„Adasiu, nie wariujesz czasem?’’
Uderzyłem pięścią w korę i zagłębiłem się w ciemny las.
No nareszcie nowy rozdział! :3
OdpowiedzUsuńDostrzegłam parę literówek, bądź błędów ortograficznych, ale wybaczam ci xd
Uwielbiam twój styl pisania :D Łatwo się to czyta i do tego jest zabawnie :P
No to ten.. życzę weny i czekam na kolejny rozdział (mam nadzieję, że nie będe musiała czekać aż tak długo .__.) ;*
No na reszcie <3 Się naczekałam ;-; Ale warto było. Kurde, ciekawość mnie tak zżera co do tej Lizbeth. No i nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie Adam spotka Tommy'ego ;D Życzę Ci duuuużo weny.
OdpowiedzUsuńPS - Uwielbiam Marilyna Masnona i tą piosenkę *u* Moja mama się czasem dziwi, jak to ja mogę słuchać takiego milutkiego głosu Adama, a za chwilę Masnona xD Jeszcze raz życzę weny i pozdrawiam <3
No i w końcu zabrałam się za to czytanie twoich rozdziałów ;) Myślę, że całkiem fajne i oprócz zwykłego Adommy dodajesz też coś od siebie, te wszystkie wstążki, las, Lizbeth... Ja jestem ciekawa jak akcja dalej się potoczy ;) Więc życzę ci dużo weny i czasu.
OdpowiedzUsuńA co do Mansona to jakoś znudził mi się już jego głos, ale piosenki chętnie posłuchałam przy czytaniu :)
Osobiście uważam że piszesz dobrze. Naprawdę. Szczególnie moje serce zdobyła wyprawa po kompot ;) Ale... Schemat z duchem jest troszkę zbyt toporny jak na mój gust... daj trochę więcej tajemnicy. Powodzenia.
OdpowiedzUsuńcoraz bardziej przerażające! co ten duch chce zrobić? nie łapię tej Lizabeth i gdzie Tommy?
OdpowiedzUsuńKobieto, ja tu nie chce na zawał zejść. Powiem szczerze, że nie lubię czytać o duchach o godzinie 3 w nocy, więc ciesz się, że mamy godzinę 18 i świeci słońce, bo ja bym nie wytrzymała.
OdpowiedzUsuńCo do tekstu, czo tak szybko z akcją jedziesz? :) Daj nam się pomęczyć ;P ♥